wtorek, 28 października 2008

Zasady

Odkąd pamiętam rodzice, dziadkowie, bliscy, rodzina bardzo często mówili w mojej obecności i mojej siostry o zasadach, o byciu dobrym człowiekiem, uczciwości, o życiu zgodnym z przykazaniami, o sumieniu... Oriana Fallaci napisała:
„ Kiedy wyrzekniesz się swoich zasad, swoich wartości,
kiedy zaczynasz śmiać się z tych zasad i wartości,
jesteś martwy, twoja kultura jest martwa,
twoja cywilizacja jest martwa.
Koniec.Kropka.”
Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda z ustalaniem w moim życiu zasad moralnych i etycznych, z ustalaniem priorytetów, czy wyznaczaniem sobie celów. Ta przygoda trwa już od dwudziestu kilku lat i wydaje mi się, że nie jestem nawet w połowie tego, co chcę osiągnąć.
Drugim etapem w autoedukacji związanej z zasadami i wdrażaniem ich w życie były moje regularne i bardzo ciekawe rozmowy z bibliotekarką w mojej podstawówce Panią Renatą. Ta kobieta nie próbowała mi nic narzucić, czy nawet sugerować, ale opierała się wyłącznie na własnym życiu, wskazując też na pozytywne przykłady ludzi z naszej szkoły, miejscowości. Co ciekawe, mimo mojego dziecięcego wówczas wieku ona traktowała mnie poważnie, jak równoprawnego rozmówcę i rozmawiała ze mną, nie prawiąc morałów i nie pouczając. Po takich rozmowach popołudniami, czy wieczorami analizowałem sobie to wszystko, odnosiłem do swojego życia, układałem sobie w głowie. Ta kobieta była i chyba jest nadal Świadkiem Jehowy, a ja od niemowlęctwa jestem rzymskim katolikiem. Moja mama, bardzo dobra i poczciwa kobieta, jednak o zbyt wąskich horyzontach wiecznie krytykowała te rozmowy i moje przebywanie w bibliotece, sądząc że Pani Renata próbuje mnie pozyskać dla Świadków. Błąd!
Kolejnym etapem była druga lub trzecia klasa w liceum, język polski i przerabiana literatura, wartości jakie z niej płynęły, morały i ciekawe dyskusje, w które niemal zawsze się angażowałem (gdy milczałem wszyscy wiedzieli, że albo byłem nieprzygotowane, albo coś się ze mną działo) i analizowałem wiele w domu. Może dzięki temu moje wypracowania były tak wysoko oceniane hehehe.
Ostatnim etapem, trwającym po dzień dzisiejszy i pewnie do ostatnich moich dni jest formowanie dorosłego i dojrzałego człowieka. Rozpoczęło się to bodajże w roku 1999 pod Lesznem, a inicjatorem był Piotr Walczak, ksiądz, nietuzinkowy i wyjątkowy człowiek, przy tym bardzo charyzmatyczny. Liczne inicjowane przez Internet spotkania z dziewczynami, randki, okazje do przygodnego seksu, pokusy wymusiły na mnie, człowieku wiecznie analizującym i nawet myślącym, ustalenie w życiu konkretnych zasad bez „furtek” i wyjątków. Tak też się stało, ustaliłem w głowie moje pole manewru i przez kilka lat go nie opuszczałem trzymając się ustalonych zasad. Jednak po długim okresie walki z samym sobą, z moja orientacją homo znalazłem się w całkowicie nowej rzeczywistości, dotąd wogóle mi nieznanej i nieprzewidzianej w moim życiowym planie. Na początku, czyli jesienią 2004 r. sądziłem, że jestem Bi, dlatego gdy poznałem swojego pierwszego faceta, który też uważał, że jest Bi nie potrafiłem wogóle się odnaleźć, nie wiedziałem jak się zabezpieczyć przed głupotami, puszczalstwem, zakłamaniem, zdradami. Z samej definicji biseksualizmu wynikają zdrady, a zakłamanie jest na porządku dziennym i wymusza je też nasze nietolerancyjne społeczeństwo. Mój pierwszy facet poza spotkaniami ze mną miał jeszcze dziewczynę, z którą też bardzo często się spotykał, zostawał na noc, jeździli razem na wycieczki, a ja bardzo szybko się zaangażowałem, zacząłem być coraz bardziej zazdrosny, choć nic mu nie mówiłem, ba! zaprzeczałem, jakobym się zaangażował, bo wiedziałem, że on tego się boi, boi się mojego zaangażowania. Ówczesna sytuacja bardzo mnie męczyła i rozbijała, czas wspólnie spędzony był cudowny, bezcenny i chciałem, żeby te chwile trwały wiecznie, chciałem tego faceta mieć tylko dla siebie, tak jak ja byłem tylko dla niego! Chciałem mu dać całego siebie, najlepszą część i tą mniej znośną, kupowałem mu prezenty, starałem się do niego nie jechać z pustymi rękoma. Po roku cała ta sytuacja strasznie mnie wypaliła i zmęczyła, zapragnąłem i ja raz jeszcze i jak się okazało po raz ostatni spróbować związać się z kobietą. Poznałem wtedy Monikę, szczupłą, drobną i bardzo ładną oraz samodzielną dziewczynę w moim wieku, zacząłem się z nią spotykać, poświęcać jej więcej czasu niż Krzyśkowi, w jakiś sposób się zaangażowałem, zainwestowałem w ten związek bardzo dużo siebie licząc na to, że może jednak uda mi się związać z kobietą i zbudować klasyczną rodzinę z dziećmi i domem. Teraz tak sobie myślę, już z kilkuletnim dystansem, że przede wszystkim chciałem coś sobie udowodnić, po raz kolejny oszukać naturę, pokazać też Krzyśkowi, że i mnie stać na związek z kobietą, udowodnić, że on nie jest pępkiem świata. Zapomniałem się w tym wciągając w to w pewnym sensie egoistycznie Monikę, mam nadzieję, że jej przy tym nie skrzywdziłem! Oznajmiłem Krzyśkowi, że nie potrafię żyć na dwa fronty, że cała ta sytuacja mnie maksymalnie rozbija i że chcę zakończyć nasz związek, jakby go nie nazywać, ograniczając nasze relacje wyłącznie do znajomości. Nigdy nie zapomnę jego reakcji, płaczu, zawodzenia, trzęsienia się, tak jakby całe życie mu się zawaliło, tej pozycji prenatalnej i potwornego bólu, który czułem w każdym centymetrze mojego ciała i duszy. Do dziś myśląc o tym, przypominając sobie ten dzień, a raczej wieczór przenika mnie dreszcz i wielkie poczucie solidarności z facetem który był kiedyś dla mnie całym moim światem. On był całkowicie rozbity, niezdolny do normalnego funkcjonowania. Zerwał ze swoją dziewczyną i po raz pierwszy powiedział mi, że mnie bardzo kocha i że chce być ze mną, że zależy mu na mnie. Całkowicie wymiękłem, nie mogłem tak zostawić faceta, którego kochałem, mimo że nabrałem do niego sporego już dystansu. Zostałem u niego na noc, sam przy tym płakałem, nie wiedząc, co robić, jak rozwiązać tą popieprzoną sytuację i potwornie się o niego bojąc. Do końca nie pamiętam wszystkich moich uczuć i emocji, natomiast śmiało mogę napisać, że bardzo go wtedy kochałem i strasznie żałowałem, że wcześniej nie wyznał mi miłości. Ja nie miałem odwagi, bo on ciągle mówił mi, że boi się mojego zaangażowania. Pojebane to wszystko było! Chyba obaj nie byliśmy do końca gotowi, żeby zbudować poważny i trwały związek, chyba to nie był ten czas. Mimo moich jeszcze większych oporów i pewnego dystansu spotykaliśmy się nadal, a z Moniką rozstaliśmy się dopiero po kilku miesiącach. To chyba moja największa życiowa porażka, wciąganie kolejnej, niewinnej osoby w niewyjaśnioną sytuację. Czuję, że nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem, tylko trzeba iść do przodu, mimo że nie jest to łatwe, ani proste.
Z Krzyśkiem już nigdy nie było tak, jak dawniej, ja nie byłem już tym samym facetem, jak kilka miesięcy wcześniej, za bardzo usztywniłem się. Rozeszliśmy się po ponad półtorarocznym „związku”. Dziś z perspektywy ponad dwóch lat postrzegam tamten czas jako moją osobistą porażkę, zakłamanie, zdradę moich zasad, egoistyczne wciąganie do tego osób trzecich, zupełnie niewinnych. Uważam, że z Krzyśkiem moglibyśmy być po dzień dzisiejszy razem, gdyby nie dwie kobiety, oczywiście całkowicie niewinne naszego niewypału, bo wyłącznie my byliśmy wszystkiemu winni.
Niedługo po pożegnaniu się z Krzyśkiem postanowiłem wyprowadzić się ze Szczecina, a że spędziliśmy też razem w trakcie wakacji pienińskich dwa dni w Krakowie, mieście, które mnie oczarowało, to właśnie Kraków wybrałem jako moje docelowe miasto zamieszkania, jako moją ucieczkę. Tak też się stało, już w lipcu 2006r. przeprowadziłem się do Krakowa, po raz pierwszy byłem w klubach gejowskich, intensywnie czatowałem, już bez strachu, miałem dwa profile na gejowskich serwisach randkowych. To wszystko mnie pochłonęło, wciągało i o mały włos, a „popłynąłbym” z całą stertą puszczalskiego łajna gejowskiego. Na moje szczęście na czacie poznałem pewnego bardzo wartościowego faceta z centralnej Polski, geja, z którym szybko nawiązałem bardzo dobrą i wartościową znajomość. To właśnie on uświadomił mnie, jakie pułapki czyhają w środowisku homo, jakie ono jest, otworzył się przede mną, a ja przed nim, ostrzegł mnie przed niebezpieczeństwami, udzielił wielu bezcennych wskazówek, pokazał jak funkcjonować w świecie gejów, żeby się nie zatracić i nie spaść na samo dno. To bardzo wyjątkowy dla mnie człowiek, facet, z czasem moja życiowa MIŁOŚĆ!!! Tak jest w zasadzie do dnia dzisiejszego, mimo że nie byliśmy nigdy razem i już nigdy nie będziemy, poza tym pewnych cech jego osobowości po wnikliwszej analizie nie jestem w stanie zaakceptować.
Dziś wiem, że aby poznać wartościowego faceta/kobietę, aby stworzyć trwały i stabilny związek trzeba samemu być wartościowym, szlachetnym, uczciwym, prawdomównym człowiekiem. Przy tym jedna z najgorszych i najbardziej przeczących moralnym i etycznym zasadom rzeczą jest pchać się od razu do łóżka, dopóki nie nadejdzie właściwy moment, ba, jeszcze gorzej jest pchać się do cudzego łóżka! I pomyśleć, że to tylko maksymalnie okrojone i fundamentalne zasady, które bywają czasem tak trudne, żeby dochować im wierności. UCZCIWOŚĆ, PRAWDA, WIERNOŚĆ, DOBROĆ, SZCZEROŚĆ, MIŁOŚĆ bez cienia wątpliwości są fundamentem udanego związku, są warte wszelkich wyrzeczeń i poświęceń, a w perspektywie czasu owoce z nich będą niewspółmierne do jakiegokolwiek wysiłku, czy poświecenia. Ja jestem o tym przekonany i tak też całym sobą czuję!

*Imiona osób zostały przeze mnie zmienione.

Dziś tu, jutro tam...

Zdumiewającym jest fakt, że jako domator, człowiek lubiący pewną stabilizację, w przeciągu ostatnich dziesięciu lat przeprowadzałem się sześciokrotnie. Mieszkałem rok w okolicach Leszna, rok w Poznaniu i dwa lata w Krakowie, nie licząc wieloletniej przygody ze Szczecinem, która z przerwami trwa po dzień dzisiejszy. Uwielbiam Szczecin i to właśnie jest moje miasto, do którego dotąd zawsze wracałem. Jednak to nie jest przedmiotem moich rozważań. Zastanawiam mnie właściwie rozbieżność między moją stabilną w miarę naturą, a odważnymi i zdecydowanymi decyzjami. W założeniach Kraków miał być już moim portem docelowym, gdzie sądziłem, że zacumuję na stałe. Niestety, nie wyszło, nie zaklimatyzowałem się, a Kraków nie spełnił moich oczekiwań i nie wpasowałem się w królewskie salony krakusów. Nie oznacza to, że nie poznałem wartościowych ludzi, bo bym skłamał, ale wszyscy Ci cudowni ludzie są napływowymi krakusami tak jak ja byłem z różnych części Polski.
Każdy człowiek szuka swojego miejsca na ziemi, każdy chce być szczęśliwy, większość ludzi szuka pokoju serca, miłości, stabilizacji. Myślę, że właśnie te potrzeby pozwalają nam zrzucić kajdany, pokonać wewnętrzne ograniczenia, determinują, powodują, że podejmujemy spontaniczne, szalone, odważne, czy nawet rzutujące na całe życie decyzje, właśnie tak jak ja. Niestety nasz kraj pod względem tolerancji i akceptacji jest jeszcze wiele lat za liberalną Europą zachodnią, mohery potrafią zatruć życie niejednemu człowiekowi i są w swoim działaniu fanatyczni, napędzani przez chorego psychicznie Rydzyka. Moi rodzice, jako pokolenie lat pięćdziesiątych są stereotypowi i trudno reformowalni, dlatego nie zdecydowałem się im powiedzieć o mojej orientacji, ale wolałem wyjechać na drugi koniec Polski, żeby niezależnie, bez ich ingerencji w moje życie spróbować ułożyć je sobie. Jednak kiedy oni wyprowadzili się rok temu na prowincję, a ja budząc się pewnego dnia stwierdziłem, że moi przyjaciele mieszkają 700 km ode mnie, ludzie na których mogę liczyć w każdej sytuacji, to nie mogłem zrobić nic innego, jak wrócić do cudownych i bliskich mi ludzi, co uważam za jedną z najlepszych decyzji w moim życiu.
Mimo pewnego mojego wygodnictwa, męskiej próżności i minimalizmu doszedłem do pewnego wniosku. Otóż uważam, że nie jest ważne, gdzie się mieszka, bez względu na to, czy jest to Gdańsk, Kraków, Warszawa, Kozia Wólka, czy Szczecin, ale tak naprawdę ważne jest żeby być szczęśliwym, by odnaleźć siebie, by żyć w zgodzie z samym sobą, w pokoju serca, by żyć pośród przyjaciół i dobrych ludzi! To w zasadzie prawie szczyt moich marzeń. Dodałbym jeszcze tylko faceta i wzajemną miłość. Po raz wtóry zamieszkałem w Szczecinie, planuję lada dzień zakup mieszkania i mam wielką nadzieję, że to jest właśnie mój port docelowy. Nauczony życiowym doświadczeniem nie składam już życiowych deklaracji, a chcę zobaczyć, co przyniesie mi życie... Nie boję się kolejnych życiowych zmian, pod warunkiem że będę ich pewien, że będzie warto. Coprawda do końca nie można być pewnym niczego, jednak moja intuicja niezwykle rzadko mnie zawodzi. Wraz z upływem czasu jestem coraz większym asekurantem, przeistaczającym się z literackiego romantyka w pozytywistę. Wiem, że mam w Szczecinie cudownych i bezcennych dla mnie przyjaciół, na których mogę liczyć, którzy mnie zaakceptowali takim jakim jestem, którzy nie pozwalają mi na samotność, którzy ubogacają mnie różnorodnością osobowości i moje życie różnymi koncepcjami na spędzanie wolnego czasu. Po tym opisie może komuś wydawać się, że to herosi, ale to tacy sami ludzie jak Ty i ja. Kocham Was. Dopiero po blisko trzydziestu latach po raz wtóry, ale bardzo dobitnie poznałem moc przyjaźni, może w końcu dojrzałem do bycia przyjacielem.
Podsumowując uważam, że nie ważne jest miejsce, ale my sami, nasze szczęście, poczucie bezpieczeństwa i ludzie jakimi się otaczamy. Miejsce można zmieniać wielokrotnie, ale zawsze i prędzej, czy później wraca się w jedno i to samo!