poniedziałek, 10 listopada 2008

Tylko nie ranek...

Jest wieczór, mimo ogromnej pustki w sercu, pomimo odejścia mojego faceta i smutku czuję się pewnie. To moja pora, nareszcie nadeszła i tak bardzo chciałbym, by trwała wiecznie. SDM mi wyśpiewuje, że jest czwarta nad ranem i że liczą, że sen przyjdzie, że kogoś odwiedzi. Ja nie chcę snu, ja się go boję! Poproszę kolejną lampkę wina, może ona mnie ukoi, wyciszy smutek, odda utracony sen, naprawi to co złe. I znowu złudzenie, i znowu wino zamracza i znowu jestem pijany, głupio pijany. Na trzeźwo myśli się lepiej, na trzeźwo można porachować zyski i straty i można jakoś żyć. Już piąta. Boże, za dwie godziny muszę wstać do pracy. Zwycięża rozsądek. Sen przychodzi tak szybko jak piorun, sam nie wiem kiedy.
Dzwoni znienawidzony budzik, porywam się, by chama wyłączyć, przestawić. Nieważne, ważne jest by nie nastał nowy dzień, bo co on może przynieść mi dobrego... Znowu się nie wyspałem, ale w końcu wstać trzeba i zarobić na jakiś łach,i coś do zjedzenia.
Po co ja szedłem spać?... Po co wstawałem?...

Brak komentarzy: