poniedziałek, 22 września 2008

Drugie życie

Wszystko zaczęło się w czwartek 18 września około godziny 5.40. Spałem sam w domu moich rodziców na piętrze, a Elza leżała pod moimi drzwiami. Jak zawsze kochana i wierna rodzinie. Obudziła mnie swoim szczekaniem i drapaniem w drzwi, mimo że mam twardy sen. Zwlekłem si z łóżka, przeciągnąłem i totalnie zaspany zdziwiłem się skwierczeniem za drzwiami, momentalnie zorientowałem się, że to ogień, podbiegłem do drzwi i zacząłem wołać Elzę, ale niestety bezskutecznie :( W twarz buchał mi tylko bardzo ciemny dym, czułem wielki smród spalenizny i wysoką temperaturę. Pomyślałem sobie, że może Elza zbiegła na dół i tam się ocaliła, więc zamknąłem drzwi od pokoju i próbowałem wyskoczyć przez okno, jednak było dosyć wysoko, a ja w samych bokserkach i podkoszulce. Tak się złożyło, że ludzie jechali właśnie do pracy i pośród nich było kilku strażaków. Ktoś bardzo szybko przyniósł mi drabinę ze Straży, która jest na przeciwko domu rodziców i pospiesznie zszedłem na ziemię, trzęsąc się przy tym z zimna i myśląc cały czas o tym, co dzieje się z psem, który uratował mi życie... Strażak nie pozwolił mi wchodzić do środka, bo tak na prawdę to nikt nie wiedział, co dzieje się wewnątrz domu, gdzie się pali, jaka część domu jest bezpieczna. Wszędzie było ciemno od dymu.
Po chwili zaczęła się akcja gaśnicza domu, niestety na początku strasznie nieudolnie i źle zorganizowana. Dopiero po ok 30 min poleciał pierwszy strumień wody. Przyjaciele moich rodziców zorganizowali mi jakieś ciuchy, kapcie i ogromne podziękowania dla nich za całe wsparcie i wszelaką pomoc. Ja myślałem tylko o Elzie i o rodzicach, co z nimi będzie jak wrócą z urlopu...
Całą akcję ratowniczą pamiętam jak przez mgłę i tak na prawdę pierwszym wydarzeniem jakie utkwiło mi w pamięci, to właśnie przyniesienie mi ubrań i zaproszenie na gorącą herbatę, a kolejnym jakie pamiętam, to zaczepienie mnie przez Komendanta Straży Pożarnej, który powiedział mi, że cudem przeżyłem, że gdybym został w domu jeszcze chwilę, to bym się zaczadził i pewnie z czasem spłonął. Mówił coś jeszcze, ale nie pamiętam tego. Zapytałem go, co dzieje się z Elzą i wtedy dowiedziałem się, że mój ukochany psiak nie przeżył. Jakby mi ktoś nóż wbił w plecy. Zacząłem płakać, nie mogłem się opanować... Miałem gdzieś to, co działo się dookoła. Ten pies był członkiem rodziny uwielbianym przez wszystkich, to była moja szczekająca pupilka. Straty Elzy do dziś nie mogę przeboleć i dlatego postanowiłem uszczęśliwić innego psa, ale tym razem tylko mojego! Jeśli właściciele mieszkania, które wynajmuję się zgodzą na psa, to będę miał nowego przyjaciela lada dzień, jeśli nie, to dopiero za kilka tygodni.
Komendant Straży w pewnym momencie poprosił mnie o zabranie zwłok Elzy, ale ja nie byłem w stanie, nie potrafiłem, więc zrobił to kolega rodziców. Następnego dnia zakopał ją gdzieś blisko swojego domu. Jeszcze nie wiem gdzie, ale na pewno się dowiem!
Akcja gaśnicza zakończyła się ok 8.00, po czym nie do końca kontaktujący z otoczeniem poszedłem z komendantem na przekazanie mi domu i sporządzenie protokołu przekazania. To, co zastałem w środku przyprawiło mnie o dreszcze, bałem się dalej wchodzić, to mnie przeraziło i przerosło. Zwęglone rzeczy, smród spalenizny, wszędzie czarno, popiół, niedopałki...
Strażacy zwinęli cały sprzęt, podziękowałem im za wszystko i wróciłem do domu, a raczej do mocno nadpalonego domu. Nie mogłem się znowu opanować i wybuchłem płaczem, wyłem jak dziecko.
Czułem się jak na cmentarzu; z jednej strony poległa ukochana psina, która mnie ocaliła, a z drugiej strony ja dostałem drugą szansę życia. Niesamowita i niepojęta jest tajemnica życia i myśli się o niej dopiero wtedy, kiedy człowiek spogląda śmierci prosto w twarz i kiedy się jej wymyka.
Dziękuję Bogu, że dał mi drugą szansę, dziękuję wszystkim dobrym i życzliwym ludziom za wszelaką okazaną pomoc zarówno mi, jak i moim rodzicom.

środa, 17 września 2008

Tolerancja


Pierwszy post, a zatem postanowiłem, aby nawiązywał on do mojej krótkiej prezentacji. Jestem gejem, czyli członkiem mniejszości seksualnej w Polsce. Przez kilka lat walczyłem sam ze sobą, prowadząc wewnątrz walkę z wiatrakami (czytaj z własną naturą), która wypalała mnie niemiłosiernie, zużywając bezcenną energię, którą mógłbym spożytkować na przyjemniejsze i ciekawsze rzeczy. Kiedy w 2004 wygrałem pierwszą bitwę o siebie wszystko wydawało się z jednej strony prostsze, a z drugiej komplikowało całą sytuację. Po raz pierwszy odważyłem się wtedy spotkać z drugim facetem gejem (wtedy nam obu wydawało się, że jesteśmy bi). Niesamowite emocje, lęk przed spotkaniem spowodował, że na pierwsze spotkanie nie przyszedłem i wystawiłem chłopaka do wiatru. Na szczęście on okazał się bardziej dojrzałym ode mnie i mimo mojego nagannego zachowania zaproponował po raz drugi spotkanie, na które oczywiście się stawiłem. Do dziś nie zapomnę jak drżały mi nogi i czułem jakby były z waty, głos też był nienaturalny i paliłem jednego papierosa za drugim. Spotkanie trwało około dwóch godzin i było bardzo interesujące, zaś mój rozmówca okazał się świetnym człowiekiem i atrakcyjnym mężczyzną. Byliśmy razem przez półtorej roku i z kilku powodów rozstaliśmy się.
Ja po tym postanowiłem wyprowadzić się ze Szczecina do Krakowa, gdzie zacząłem życie od zera, nikogo nie znając, uciekając też od rodziców. Tego właśnie chciałem i tego potrzebowałem! Kraków okazał się być miastem, gdzie dojrzałem, sporo przeżyłem, poznałem kilka ciekawych, wartościowych i dziś już bliskich mi osób. W Krakowie właśnie pogodziłem się z tym, że jestem gejem, że nigdy nie będę ojcem i nie będę miał klasycznej rodziny, że nie będę mógł w naszym "cudownym" kraju żyć normalnie, bez obaw i lęków. Dojrzałem też do tego, by najbardziej zaufanym osobom powiedzieć kim jestem oczywiście z wielkim lękiem, że mnie odrzucą i będzie to koniec znajomości. Moje obawy okazały się zbyteczne, bo zostałem bardzo ciepło przyjęty i nasze relacje się jeszcze bardziej zacieśniły. Dodam, że jest to tylko kilka najbliższych mi osób! Powiedzia
łem też swojemu kuzynowi, który był homofobem i tu emocje sięgnęły zenitu... Na początku potraktował mnie z góry, dając mi do zrozumienia, że to zmienia charakter naszych dotychczasowych relacji, że on tego nie akceptuje i dla mnie nie ma wyjątków. Jednak następnego dnia chyba wszystko sobie przemyślał, albo coś w nim drgnęło. On nigdy dotąd nie znał żadnego geja, kierował się wyłącznie stereotypami i przekręconymi opowiadaniami moherów. Na dzień przed moją wyprowadzką z Krakowa kuzyn zaprosił mnie na pizzę, gdzie usłyszałem niesamowicie miłe dla mnie słowa - ja ciebie akceptuję! Po ich usłyszeniu zamarłem, język ugrzązł mi w gardle i nie mogłem z siebie wydobyć żadnego słowa.
Moja historia pokazuje jak trudno żyje się mniejszościom w Polsce, jak wiele nerwów, wysiłku, lęku, niepewności, bólu i rozterek się z tym wiąże. Tak się zastanawiam, czy gdyby nasze pieprzone mohery i wszyscy którzy są homof
obami mieli tego świadomość, to czy choć w niewielkim stopniu zmieniłoby to sytuację mniejszości, czy byłoby więcej tolerancji...?
Ja dziś już nie oglądam się za siebie, nie zastanawiam się, czy ktoś może się domyślać, czy mnie ocenia, krytykuje, czy potępia. Doszedłem do wniosku, że tak czy inaczej wygram, bo mam odwagę być sobą, być gejem w dobie nietolerancji i żyć w zgodzie z moją naturą. Nie afiszuję się ze swoją orientacją, nie wpuszczam osób trzecich do łózka, nie krzyczę całemu światu - jestem gejem.
Myślę, że do tolerancji jeszcze wrócę na tym blogu, bo jest to ważny dla mnie temat. Poza tym sam czasem się jej uczę.