wtorek, 25 listopada 2008

Jesienne wariacje...

Kolorowy początek jesieni rozpoczyna okres przytłumienia zimowego, letargu.
Kolorowe i mieniące się w słońcu liście, przygasła już przyroda, zwierzęta układające się do zimowego snu, bardzo nastrojowe, refleksyjne i trochę przygnębiające Wszystkich Świętych, reklamy bożonarodzeniowe w marketach wyprzedzające o miesiąc właściwe święta i w końcu przeklęte przesilenie jesienno-zimowe.
Z drugiej zaś strony miasto wypełnia się tysiącami niewyżytych studentów, co kilka lat długie weekendy, fotogeniczne krajobrazy, zbiory owoców i mój ulubiony sad.
Chyba nie tylko jesień, ale całe nasze życie to jeden, w miarę symetryczny wykres z mniej licznymi, niż wiosną wzlotami i częstszymi upadkami, przeplatanymi depresjogennymi chwilami...

Nie...stabilizacja

Niemoc, niewiedza, nieznane, niepokój, niesmak, smutek...

Znowu noc...

Kilka dni temu mój facet niefacet zarzucił mi, że kilka moich tekstów zaczyna się, bądź też jest nieodłącznie związanych z nocą. Teraz też jest noc... Nic według mnie nadzwyczajnego. To moja ulubiona pora, i gdybym mógł, to byłaby to pora mojego funkcjonowania, ale niestety praca i obowiązki mnie ograniczają.
Rozpoczynając, czy pisząc na kolejny temat, tudzież kontynuując już powstały postaram się pamiętać o uwagach mojego faceta niefaceta, postaram się z czasem odrobinę skorygować kilka z tych tekstów.
Dziękuję z góry za każdą konstruktywną uwagę, radę, spostrzeżenie, czy sugestię :)
Mimo iż jest to konto, na którym staram się, by pojawiały się różne formy literackie i bliżej nieokreślone, nieodłącznie związane z moim życie, z życiem publicznym, to też chcę dzielić się swoimi przemyśleniami, spostrzeżeniami, uwagami, żalami, smutkami, doświadczeniami, itp. itd.

czwartek, 20 listopada 2008

Nocnik

Bynajmniej nie mam na myśli kubełka do załatwiania potrzeb fizjologicznych dzieci, czy staruszków.
Nocnik - człowiek funkcjonujący w nocy, sowa, czytaj - ja!
Wszystkie posty dotąd tu zamieszczone, które osobiście lubię, zostały właśnie napisane w samym środku nocy, kiedy dokoła panuje cisza, kiedy inni śpią, a mnie rozpiera energia i czuję wielką potrzebę ubrania moich myśli w słowa.
Nocnik to ja, a noc, to mój dzień...

A kiedy przyjdzie także po mnie...

"To będę jasny i gotowy".
Dziś usłyszałem od mojego faceta pytanie, co bym zrobił, gdyby całą ziemię zniszczył potężny meteoryt?
Odpowiedziałem, że jako człowiek wierzący chciałbym się tylko spotkać z Bogiem!
Kontynuując zapytał mnie jeszcze, co bym Bogu powiedział?
Odpowiedziałem, że wierzę w to, że moja rozmowa z Bogiem nigdy się nie skończy...


Pomijam tu kwestię kościołów, podziałów religijnych, czy instytucji. To po prostu moja osobista i indywidualna ralacja ze Stwórcą, a osobom trzecim nic do tego...!

Odejść od stolika, póki się wygrywa...

Życie to jedna wielka gra, złożona z mniejszych gierek - bezsprzeczne!
Gramy innych, niż w rzeczywistości jesteśmy, blefujemy, stwarzamy pozory, unikamy okazywania uczuć, emocji, a wszystko to po to, żeby wygrać, wygrać ideały, które uroiliśmy sobie w głowie. Ale czy jesteśmy szczęśliwi? Czy to jest droga, którą chcemy iść całe życie? Czy wystarczy nam na to sił? Czy dzięki takiemu spektaklowi żyjemy pełnią życia?
Nawet związki, które powinny być oazą pokoju, szczęścia i miłości na każdym kroku jest uprawiana polityka, rozgrywane są spektakle i nieodłącznym elementem jest przygotowywanie coraz to nowych strategii, żeby osiągnąć kolejny cel. Cele są różne; jedne szczytne i górnolotne, a inne przyziemne i błahe.
Czy nie mniej kosztuje bycie sobą?

poniedziałek, 17 listopada 2008

Pneuma


"Wiatr wieje tam, gdzie chce i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża."
Wietrze, huraganie, trąbo powietrzna zaprowadźcie mnie do krainy wiecznej szczęśliwości, do krainy wiecznego spokoju, do krainy z moich marzeń...

Wiadomość transcendencyjna...

Przeczucie, wiara, gwiazdy, horoskopy, przesądy, wierzenia... Każdy w kogoś lub w coś wierzy... Ja z wielkim przekonaniem wierzę w Boga i jak już kiedyś wspomniałem w jednym z pierwszych zapisów, jestem rzymskim katolikiem! Odkąd pamiętam, to nic nie zmieniło się w tej materii, bo dla mnie to najlepsza droga. Jednak ostatnio, kiedy poznałem mojego faceta niefaceta coś mnie podkusiło, żeby spojrzeć w swój horoskop, żeby sprawdzić w internecie swój i mojego faceta znak zodiaku. Zdumiało mnie jedno - charakterystyka mojego znaku zodiaku - raka, która okazała się bardzo trafną. Połączenie naszych zodiaków też przerosło moje oczekiwania, bo okazało się być pozytywnym. Pojawił się dylemat... W kogo/w co wierzyć? Czy można pogodzić wiarę z zodiakiem? Jaki wyjaśnić aż takie podobieństwo mojego znaku zodiakalnego do mojej natury i osobowości? Co na to wszystko Bóg?

Dni których nie znamy...?



"...ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy."
Kim jestem? Jakim jestem człowiekiem? Jakim byłem i jakim będę? Kim będę?
Istny "Korowód" Grechuty.
Bo Życie to jedno wielkie pytanie, jedna wielka niewiadoma, lęk o przyszłość, o następny dzień, to ciekawość nowego... to pragnienie akceptacji, MIŁOŚCI i bezpieczeństwa. Miotamy się między nie zawsze optymistyczną teraźniejszością i twardą rzeczywistością, a naszymi pragnieniami, marzeniami i oczekiwaniami.
Czy kiedyś zakończy się ten dysonans?
...?
To zupełnie jakby o mnie, a może też o Tobie...

czwartek, 13 listopada 2008

Inny słowik


Zegar pokazuje mi 3.20. Moja ulubiona pora - NOC. Na stole pali się świeca zmieniająca kolory - prezent, z głośników dobywa się muzyka, chyba śpiewa Kasia Kowalska, któryś z sąsiadów jak co noc chrapie, okno lekko uchylone. To mój czas, moja pora i moje pisanie.
Wyłączyłem radio i zatopiłem się w ciszy... Znowu błogostan... Za oknem śpiewa słowik - niebywałe. W środku nocy, w połowie listopada... Chyba jego zegar bilogiczny zaszwankował, to nie jego czas... Chyba że walczy o tolerancję i jest niestereotypowy... Już go lubię!

Czarniejące banany



Słowo banan budzi dziś wiele skojarzeń i dwuznaczności :) Cóż, każdy lubi coś innego hehe. Na moim stole właśnie leżą w misce dwa czarniejące banany. Wielu ludzi nie chce już takich jeść, a ja celowo je trzymam w domowej temperaturze, żeby dojrzały, bo wtedy są słodkie i soczyste. Raj dla mojego podniebienia! Tylko takie banany jadam.
Znane polskie powiedzenie mówi, że jeden lubi córkę, a drugi teściową. Coś w tym jest! Analogicznie wychodzi na to, że ja wolę teścia hehe. Korzystając z hiperboli napiszę, że nie jestem nekrofilem, ale też nie jestem pedofilem. Czarniejące banany nie muszą smakować każdemu, tak samo nie każdy człowiek musi być szablonowy i nie musi lubić tego, co ogół społeczeństwa i co zostało zaakceptowane jako norma.
Niejaki kaczor bliźniak o nicku "prezydent" ostatnio powiedział, że nie ma nic przeciwko gejom, ale... Argumentował swoje "ale" normami społecznymi, powszechną akceptacją, itd. Ciekawe. Zastanawia mnie w takim razie co sądzi o podstarzałych bananach...? Ile razy takie jadł, zwłaszcza w czasach komuny i pustek na półkach sklepowych, no i jak mu smakowały? Są smaczne, mimo wątpliwego wyglądu nieszkodliwe, sycące i dostarczające organizmowi kilka ważnych do prawidłowego funkcjonowania składników, tylko nieciekawie wyglądają. Trochę to dla mnie jest pokwakane, przegiertychowane i przekombinowane. Żeby tego było mało, to niestety większość polskiej społeczności myśli podobnie jak nasz głupio kwakający i niestety demokratycznie wybrany przywódca. Ciekawe ile spośród podzielających opinię kaczora bliźniak jada podstarzałe banany i nimi się zajada...? Mój kumpel z akademika dla przykładu kupował takie banany na Turzynie, gasił światło i zachwycał się ich smakiem, nie patrząc na nie. Sery też cuchną, ale większość je smakowicie zajada... a murzyn będzie prezydentem największego mocarstwa świat.
Pierwszego bana już zjadłem. Rewelacja! :)

Lepiej przeżyć, niż żałować!

Nie żałuję w życiu niczego, poza niesłusznie zadanymi ranami innym ludziom; żadnych decyzji, przeprowadzek, związków, rozstań, czy poszczególnych etapów mojego życia. Nie wiem, kiedy utożsamiłem się z maksymą, że lepiej jest coś w życiu przeżyć, niż żałować, że się czegoś nie przeżyło, ani gdzie ją po raz pierwszy usłyszałem. Dostałem przez nią nieraz po tyłku, ryzykowałem i byłem raniony, a mimo to nie żałuję! Z błędów wyciągnąłem wnioski, do pięknych chwil zawsze mogę wrócić i nikt mi nie odbierze bogactwa doświadczeń tych niespełna trzydziestu lat.
Obecnie jestem na etapie poznawania nowego faceta, jeszcze słabo mi znanego, powoli angażuję się, inwestuję swój czas, emocje, uczucia, zaczynam dzielić się ciałem. W pierwszych dniach tej znajomości podjąłem decyzję o tym, że będę bardzo powściągliwy i ostrożny, że będę starał się na tyle, na ile to możliwe trzymał emocje na wodzy. Jednak po kilku dniach, wysłuchaniu mojego dobrego ducha - Joli i przemyśleniu sobie wcześniejszej decyzji zmieniłem zdanie, stwierdziłem, że nie będę siebie pozbawiał możliwości zbudowania czegoś, nie wiedząc, czy w ogóle cokolwiek z tego będzie. Uznałem, że pozwolę sobie na luksus bycia sobą, że będę reagował na bieżąco na rozwój wydarzeń, nowych relacji. Wiedziałem i teraz jeszcze bardziej jestem o tym przekonany, że więcej na tym zyskam, nawet jeśli będą jakiekolwiek straty. A jeśli to miłość mojego życia, a jeśli to ten właściwy facet... Tego nie wiem, ale nie pozbawię się szansy przekonania o tym. Jego też przekonałem do tego, że BEZ RYZYKA NIE MA WYGRANYCH!

poniedziałek, 10 listopada 2008

Sos musztardowy

Najlepsze śledzie robi Lisner, nawet kiedy są to partie dla Biedronki. Jednak kupiłem, w ramach moich licznych eksperymentów śledzie w sosie musztardowym firmy Nautica w Lidlu. Pychota. Koszt niewielki, a ile rozkoszy dla podniebienia. Znacznie tańsze od Lisnera!
De gustibus non disputandum est. Znane łacińskie powiedzenie, które mówi, że o gustach się nie dyskutuje. Racja! W pełni się z tym zgadzam! Czasem jednak zdarza mi się szufladkować, przedwcześnie oceniać i nawet uprzedzać się do niektórych ludzi, postaw, programów, filmów i spotkań. Fakt, że oceniamy innych, szufladkujemy ich jest chyba gdzieś wpisany w naturę człowieka. Sztuka jednak polaga na tym, by brać ludzi takimi, jakimi rzeczywiście są. Czy ja się kiedyś tego nauczę...? Oby!
Gdybym pozostał tylko przy Lisnerze, to też bym stracił. Nie spróbowałbym Nautica'i
Szablony prowadzą do ograniczeń. Plotki pozbawiają nas możliwości poznania drugiego człowieka. Oby po raz ostatni! Obym nie dał się wciągnąć w ten wiejski zwyczaj!
Żyć, być, poznawać, samemu doświadczać, nawet śledzi w sosie musztardowym. To jest właśnie wolność pozbawiona ograniczeń i uprzedzeń! Pomyśleć, że śledzie to tylko wstęp do naszego sposobu postrzegania... A gdzie jest w tym sos musztardowy...?
Czas spać, słowiki wstają :)

Kolejny raz

Kolejny, czyli niezwiązany w żaden sposób z koleją. Odzywa się jak codzień o tej porze moja sowa i uświadamia mi, że nadeszła moja pora, że zaczynam normalnie funkcjonować i zostały uruchomione najbardziej wydajne funkcje mózgu. Jak ja się cieszę. To wieczór. To noc.
Kiedyś wyczytałem, że ludzie dzielą się ze względu na porę fukncjonowania, czy wydajności na sowę i słowika. Sowa to człowiek funkcjonujący wieczorem i w nocy i wtedy też jest najbardziej wydajny, zaś słowik to typ budzący się, kiedy sowa zasypia.
Kolejny raz... czyli dzień jak co dzień. Życie od budzika do końca ramówki TVP z czasów schyłku komuny. Uwielbiam Cię moja sowo!

Tylko nie ranek...

Jest wieczór, mimo ogromnej pustki w sercu, pomimo odejścia mojego faceta i smutku czuję się pewnie. To moja pora, nareszcie nadeszła i tak bardzo chciałbym, by trwała wiecznie. SDM mi wyśpiewuje, że jest czwarta nad ranem i że liczą, że sen przyjdzie, że kogoś odwiedzi. Ja nie chcę snu, ja się go boję! Poproszę kolejną lampkę wina, może ona mnie ukoi, wyciszy smutek, odda utracony sen, naprawi to co złe. I znowu złudzenie, i znowu wino zamracza i znowu jestem pijany, głupio pijany. Na trzeźwo myśli się lepiej, na trzeźwo można porachować zyski i straty i można jakoś żyć. Już piąta. Boże, za dwie godziny muszę wstać do pracy. Zwycięża rozsądek. Sen przychodzi tak szybko jak piorun, sam nie wiem kiedy.
Dzwoni znienawidzony budzik, porywam się, by chama wyłączyć, przestawić. Nieważne, ważne jest by nie nastał nowy dzień, bo co on może przynieść mi dobrego... Znowu się nie wyspałem, ale w końcu wstać trzeba i zarobić na jakiś łach,i coś do zjedzenia.
Po co ja szedłem spać?... Po co wstawałem?...

List zakochanego ...

Noc, mój czas, czas miłości, czas myślenia, czas bycia. Siedzę sobie wygodnie w fotelu, na stoliku palą się purpurowe świece, z głośników płyną błogie dźwięki, błogostan. Moje myśli, ja i moja wyobraźnia rozbudzona do granic możliwości. Dochodzi już czwarta, ale sen jest mi obcy. Jesteś TY, nadal czuję Twój zapach, czuję Twój dotyk. Oczy mam zamknięte, jestem sam, sam w pustym pokoju, sam i nie sam. Nawet jak Ciebie nie ma, to jesteś, jesteś we mnie, w moim sercu, myślach wyobraźni i jesteś najważniejszy. Serce bije szybciej niż zwykle. Nawet tęsknota jest przyjemna... To jest szczęście, to jest stan zakochania, to jest moja prywatna sielanka. Niech rzeczywistość nie odważy się jej zepsuć. O jak bardzo chciałbym się w tym, w Tobie zatracić, nie myśląc o zyskach i stratach, nie myśląc o przyziemności. Po prostu być i żebyś Ty był, na zawsze był...

wtorek, 28 października 2008

Zasady

Odkąd pamiętam rodzice, dziadkowie, bliscy, rodzina bardzo często mówili w mojej obecności i mojej siostry o zasadach, o byciu dobrym człowiekiem, uczciwości, o życiu zgodnym z przykazaniami, o sumieniu... Oriana Fallaci napisała:
„ Kiedy wyrzekniesz się swoich zasad, swoich wartości,
kiedy zaczynasz śmiać się z tych zasad i wartości,
jesteś martwy, twoja kultura jest martwa,
twoja cywilizacja jest martwa.
Koniec.Kropka.”
Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda z ustalaniem w moim życiu zasad moralnych i etycznych, z ustalaniem priorytetów, czy wyznaczaniem sobie celów. Ta przygoda trwa już od dwudziestu kilku lat i wydaje mi się, że nie jestem nawet w połowie tego, co chcę osiągnąć.
Drugim etapem w autoedukacji związanej z zasadami i wdrażaniem ich w życie były moje regularne i bardzo ciekawe rozmowy z bibliotekarką w mojej podstawówce Panią Renatą. Ta kobieta nie próbowała mi nic narzucić, czy nawet sugerować, ale opierała się wyłącznie na własnym życiu, wskazując też na pozytywne przykłady ludzi z naszej szkoły, miejscowości. Co ciekawe, mimo mojego dziecięcego wówczas wieku ona traktowała mnie poważnie, jak równoprawnego rozmówcę i rozmawiała ze mną, nie prawiąc morałów i nie pouczając. Po takich rozmowach popołudniami, czy wieczorami analizowałem sobie to wszystko, odnosiłem do swojego życia, układałem sobie w głowie. Ta kobieta była i chyba jest nadal Świadkiem Jehowy, a ja od niemowlęctwa jestem rzymskim katolikiem. Moja mama, bardzo dobra i poczciwa kobieta, jednak o zbyt wąskich horyzontach wiecznie krytykowała te rozmowy i moje przebywanie w bibliotece, sądząc że Pani Renata próbuje mnie pozyskać dla Świadków. Błąd!
Kolejnym etapem była druga lub trzecia klasa w liceum, język polski i przerabiana literatura, wartości jakie z niej płynęły, morały i ciekawe dyskusje, w które niemal zawsze się angażowałem (gdy milczałem wszyscy wiedzieli, że albo byłem nieprzygotowane, albo coś się ze mną działo) i analizowałem wiele w domu. Może dzięki temu moje wypracowania były tak wysoko oceniane hehehe.
Ostatnim etapem, trwającym po dzień dzisiejszy i pewnie do ostatnich moich dni jest formowanie dorosłego i dojrzałego człowieka. Rozpoczęło się to bodajże w roku 1999 pod Lesznem, a inicjatorem był Piotr Walczak, ksiądz, nietuzinkowy i wyjątkowy człowiek, przy tym bardzo charyzmatyczny. Liczne inicjowane przez Internet spotkania z dziewczynami, randki, okazje do przygodnego seksu, pokusy wymusiły na mnie, człowieku wiecznie analizującym i nawet myślącym, ustalenie w życiu konkretnych zasad bez „furtek” i wyjątków. Tak też się stało, ustaliłem w głowie moje pole manewru i przez kilka lat go nie opuszczałem trzymając się ustalonych zasad. Jednak po długim okresie walki z samym sobą, z moja orientacją homo znalazłem się w całkowicie nowej rzeczywistości, dotąd wogóle mi nieznanej i nieprzewidzianej w moim życiowym planie. Na początku, czyli jesienią 2004 r. sądziłem, że jestem Bi, dlatego gdy poznałem swojego pierwszego faceta, który też uważał, że jest Bi nie potrafiłem wogóle się odnaleźć, nie wiedziałem jak się zabezpieczyć przed głupotami, puszczalstwem, zakłamaniem, zdradami. Z samej definicji biseksualizmu wynikają zdrady, a zakłamanie jest na porządku dziennym i wymusza je też nasze nietolerancyjne społeczeństwo. Mój pierwszy facet poza spotkaniami ze mną miał jeszcze dziewczynę, z którą też bardzo często się spotykał, zostawał na noc, jeździli razem na wycieczki, a ja bardzo szybko się zaangażowałem, zacząłem być coraz bardziej zazdrosny, choć nic mu nie mówiłem, ba! zaprzeczałem, jakobym się zaangażował, bo wiedziałem, że on tego się boi, boi się mojego zaangażowania. Ówczesna sytuacja bardzo mnie męczyła i rozbijała, czas wspólnie spędzony był cudowny, bezcenny i chciałem, żeby te chwile trwały wiecznie, chciałem tego faceta mieć tylko dla siebie, tak jak ja byłem tylko dla niego! Chciałem mu dać całego siebie, najlepszą część i tą mniej znośną, kupowałem mu prezenty, starałem się do niego nie jechać z pustymi rękoma. Po roku cała ta sytuacja strasznie mnie wypaliła i zmęczyła, zapragnąłem i ja raz jeszcze i jak się okazało po raz ostatni spróbować związać się z kobietą. Poznałem wtedy Monikę, szczupłą, drobną i bardzo ładną oraz samodzielną dziewczynę w moim wieku, zacząłem się z nią spotykać, poświęcać jej więcej czasu niż Krzyśkowi, w jakiś sposób się zaangażowałem, zainwestowałem w ten związek bardzo dużo siebie licząc na to, że może jednak uda mi się związać z kobietą i zbudować klasyczną rodzinę z dziećmi i domem. Teraz tak sobie myślę, już z kilkuletnim dystansem, że przede wszystkim chciałem coś sobie udowodnić, po raz kolejny oszukać naturę, pokazać też Krzyśkowi, że i mnie stać na związek z kobietą, udowodnić, że on nie jest pępkiem świata. Zapomniałem się w tym wciągając w to w pewnym sensie egoistycznie Monikę, mam nadzieję, że jej przy tym nie skrzywdziłem! Oznajmiłem Krzyśkowi, że nie potrafię żyć na dwa fronty, że cała ta sytuacja mnie maksymalnie rozbija i że chcę zakończyć nasz związek, jakby go nie nazywać, ograniczając nasze relacje wyłącznie do znajomości. Nigdy nie zapomnę jego reakcji, płaczu, zawodzenia, trzęsienia się, tak jakby całe życie mu się zawaliło, tej pozycji prenatalnej i potwornego bólu, który czułem w każdym centymetrze mojego ciała i duszy. Do dziś myśląc o tym, przypominając sobie ten dzień, a raczej wieczór przenika mnie dreszcz i wielkie poczucie solidarności z facetem który był kiedyś dla mnie całym moim światem. On był całkowicie rozbity, niezdolny do normalnego funkcjonowania. Zerwał ze swoją dziewczyną i po raz pierwszy powiedział mi, że mnie bardzo kocha i że chce być ze mną, że zależy mu na mnie. Całkowicie wymiękłem, nie mogłem tak zostawić faceta, którego kochałem, mimo że nabrałem do niego sporego już dystansu. Zostałem u niego na noc, sam przy tym płakałem, nie wiedząc, co robić, jak rozwiązać tą popieprzoną sytuację i potwornie się o niego bojąc. Do końca nie pamiętam wszystkich moich uczuć i emocji, natomiast śmiało mogę napisać, że bardzo go wtedy kochałem i strasznie żałowałem, że wcześniej nie wyznał mi miłości. Ja nie miałem odwagi, bo on ciągle mówił mi, że boi się mojego zaangażowania. Pojebane to wszystko było! Chyba obaj nie byliśmy do końca gotowi, żeby zbudować poważny i trwały związek, chyba to nie był ten czas. Mimo moich jeszcze większych oporów i pewnego dystansu spotykaliśmy się nadal, a z Moniką rozstaliśmy się dopiero po kilku miesiącach. To chyba moja największa życiowa porażka, wciąganie kolejnej, niewinnej osoby w niewyjaśnioną sytuację. Czuję, że nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem, tylko trzeba iść do przodu, mimo że nie jest to łatwe, ani proste.
Z Krzyśkiem już nigdy nie było tak, jak dawniej, ja nie byłem już tym samym facetem, jak kilka miesięcy wcześniej, za bardzo usztywniłem się. Rozeszliśmy się po ponad półtorarocznym „związku”. Dziś z perspektywy ponad dwóch lat postrzegam tamten czas jako moją osobistą porażkę, zakłamanie, zdradę moich zasad, egoistyczne wciąganie do tego osób trzecich, zupełnie niewinnych. Uważam, że z Krzyśkiem moglibyśmy być po dzień dzisiejszy razem, gdyby nie dwie kobiety, oczywiście całkowicie niewinne naszego niewypału, bo wyłącznie my byliśmy wszystkiemu winni.
Niedługo po pożegnaniu się z Krzyśkiem postanowiłem wyprowadzić się ze Szczecina, a że spędziliśmy też razem w trakcie wakacji pienińskich dwa dni w Krakowie, mieście, które mnie oczarowało, to właśnie Kraków wybrałem jako moje docelowe miasto zamieszkania, jako moją ucieczkę. Tak też się stało, już w lipcu 2006r. przeprowadziłem się do Krakowa, po raz pierwszy byłem w klubach gejowskich, intensywnie czatowałem, już bez strachu, miałem dwa profile na gejowskich serwisach randkowych. To wszystko mnie pochłonęło, wciągało i o mały włos, a „popłynąłbym” z całą stertą puszczalskiego łajna gejowskiego. Na moje szczęście na czacie poznałem pewnego bardzo wartościowego faceta z centralnej Polski, geja, z którym szybko nawiązałem bardzo dobrą i wartościową znajomość. To właśnie on uświadomił mnie, jakie pułapki czyhają w środowisku homo, jakie ono jest, otworzył się przede mną, a ja przed nim, ostrzegł mnie przed niebezpieczeństwami, udzielił wielu bezcennych wskazówek, pokazał jak funkcjonować w świecie gejów, żeby się nie zatracić i nie spaść na samo dno. To bardzo wyjątkowy dla mnie człowiek, facet, z czasem moja życiowa MIŁOŚĆ!!! Tak jest w zasadzie do dnia dzisiejszego, mimo że nie byliśmy nigdy razem i już nigdy nie będziemy, poza tym pewnych cech jego osobowości po wnikliwszej analizie nie jestem w stanie zaakceptować.
Dziś wiem, że aby poznać wartościowego faceta/kobietę, aby stworzyć trwały i stabilny związek trzeba samemu być wartościowym, szlachetnym, uczciwym, prawdomównym człowiekiem. Przy tym jedna z najgorszych i najbardziej przeczących moralnym i etycznym zasadom rzeczą jest pchać się od razu do łóżka, dopóki nie nadejdzie właściwy moment, ba, jeszcze gorzej jest pchać się do cudzego łóżka! I pomyśleć, że to tylko maksymalnie okrojone i fundamentalne zasady, które bywają czasem tak trudne, żeby dochować im wierności. UCZCIWOŚĆ, PRAWDA, WIERNOŚĆ, DOBROĆ, SZCZEROŚĆ, MIŁOŚĆ bez cienia wątpliwości są fundamentem udanego związku, są warte wszelkich wyrzeczeń i poświęceń, a w perspektywie czasu owoce z nich będą niewspółmierne do jakiegokolwiek wysiłku, czy poświecenia. Ja jestem o tym przekonany i tak też całym sobą czuję!

*Imiona osób zostały przeze mnie zmienione.

Dziś tu, jutro tam...

Zdumiewającym jest fakt, że jako domator, człowiek lubiący pewną stabilizację, w przeciągu ostatnich dziesięciu lat przeprowadzałem się sześciokrotnie. Mieszkałem rok w okolicach Leszna, rok w Poznaniu i dwa lata w Krakowie, nie licząc wieloletniej przygody ze Szczecinem, która z przerwami trwa po dzień dzisiejszy. Uwielbiam Szczecin i to właśnie jest moje miasto, do którego dotąd zawsze wracałem. Jednak to nie jest przedmiotem moich rozważań. Zastanawiam mnie właściwie rozbieżność między moją stabilną w miarę naturą, a odważnymi i zdecydowanymi decyzjami. W założeniach Kraków miał być już moim portem docelowym, gdzie sądziłem, że zacumuję na stałe. Niestety, nie wyszło, nie zaklimatyzowałem się, a Kraków nie spełnił moich oczekiwań i nie wpasowałem się w królewskie salony krakusów. Nie oznacza to, że nie poznałem wartościowych ludzi, bo bym skłamał, ale wszyscy Ci cudowni ludzie są napływowymi krakusami tak jak ja byłem z różnych części Polski.
Każdy człowiek szuka swojego miejsca na ziemi, każdy chce być szczęśliwy, większość ludzi szuka pokoju serca, miłości, stabilizacji. Myślę, że właśnie te potrzeby pozwalają nam zrzucić kajdany, pokonać wewnętrzne ograniczenia, determinują, powodują, że podejmujemy spontaniczne, szalone, odważne, czy nawet rzutujące na całe życie decyzje, właśnie tak jak ja. Niestety nasz kraj pod względem tolerancji i akceptacji jest jeszcze wiele lat za liberalną Europą zachodnią, mohery potrafią zatruć życie niejednemu człowiekowi i są w swoim działaniu fanatyczni, napędzani przez chorego psychicznie Rydzyka. Moi rodzice, jako pokolenie lat pięćdziesiątych są stereotypowi i trudno reformowalni, dlatego nie zdecydowałem się im powiedzieć o mojej orientacji, ale wolałem wyjechać na drugi koniec Polski, żeby niezależnie, bez ich ingerencji w moje życie spróbować ułożyć je sobie. Jednak kiedy oni wyprowadzili się rok temu na prowincję, a ja budząc się pewnego dnia stwierdziłem, że moi przyjaciele mieszkają 700 km ode mnie, ludzie na których mogę liczyć w każdej sytuacji, to nie mogłem zrobić nic innego, jak wrócić do cudownych i bliskich mi ludzi, co uważam za jedną z najlepszych decyzji w moim życiu.
Mimo pewnego mojego wygodnictwa, męskiej próżności i minimalizmu doszedłem do pewnego wniosku. Otóż uważam, że nie jest ważne, gdzie się mieszka, bez względu na to, czy jest to Gdańsk, Kraków, Warszawa, Kozia Wólka, czy Szczecin, ale tak naprawdę ważne jest żeby być szczęśliwym, by odnaleźć siebie, by żyć w zgodzie z samym sobą, w pokoju serca, by żyć pośród przyjaciół i dobrych ludzi! To w zasadzie prawie szczyt moich marzeń. Dodałbym jeszcze tylko faceta i wzajemną miłość. Po raz wtóry zamieszkałem w Szczecinie, planuję lada dzień zakup mieszkania i mam wielką nadzieję, że to jest właśnie mój port docelowy. Nauczony życiowym doświadczeniem nie składam już życiowych deklaracji, a chcę zobaczyć, co przyniesie mi życie... Nie boję się kolejnych życiowych zmian, pod warunkiem że będę ich pewien, że będzie warto. Coprawda do końca nie można być pewnym niczego, jednak moja intuicja niezwykle rzadko mnie zawodzi. Wraz z upływem czasu jestem coraz większym asekurantem, przeistaczającym się z literackiego romantyka w pozytywistę. Wiem, że mam w Szczecinie cudownych i bezcennych dla mnie przyjaciół, na których mogę liczyć, którzy mnie zaakceptowali takim jakim jestem, którzy nie pozwalają mi na samotność, którzy ubogacają mnie różnorodnością osobowości i moje życie różnymi koncepcjami na spędzanie wolnego czasu. Po tym opisie może komuś wydawać się, że to herosi, ale to tacy sami ludzie jak Ty i ja. Kocham Was. Dopiero po blisko trzydziestu latach po raz wtóry, ale bardzo dobitnie poznałem moc przyjaźni, może w końcu dojrzałem do bycia przyjacielem.
Podsumowując uważam, że nie ważne jest miejsce, ale my sami, nasze szczęście, poczucie bezpieczeństwa i ludzie jakimi się otaczamy. Miejsce można zmieniać wielokrotnie, ale zawsze i prędzej, czy później wraca się w jedno i to samo!

poniedziałek, 22 września 2008

Drugie życie

Wszystko zaczęło się w czwartek 18 września około godziny 5.40. Spałem sam w domu moich rodziców na piętrze, a Elza leżała pod moimi drzwiami. Jak zawsze kochana i wierna rodzinie. Obudziła mnie swoim szczekaniem i drapaniem w drzwi, mimo że mam twardy sen. Zwlekłem si z łóżka, przeciągnąłem i totalnie zaspany zdziwiłem się skwierczeniem za drzwiami, momentalnie zorientowałem się, że to ogień, podbiegłem do drzwi i zacząłem wołać Elzę, ale niestety bezskutecznie :( W twarz buchał mi tylko bardzo ciemny dym, czułem wielki smród spalenizny i wysoką temperaturę. Pomyślałem sobie, że może Elza zbiegła na dół i tam się ocaliła, więc zamknąłem drzwi od pokoju i próbowałem wyskoczyć przez okno, jednak było dosyć wysoko, a ja w samych bokserkach i podkoszulce. Tak się złożyło, że ludzie jechali właśnie do pracy i pośród nich było kilku strażaków. Ktoś bardzo szybko przyniósł mi drabinę ze Straży, która jest na przeciwko domu rodziców i pospiesznie zszedłem na ziemię, trzęsąc się przy tym z zimna i myśląc cały czas o tym, co dzieje się z psem, który uratował mi życie... Strażak nie pozwolił mi wchodzić do środka, bo tak na prawdę to nikt nie wiedział, co dzieje się wewnątrz domu, gdzie się pali, jaka część domu jest bezpieczna. Wszędzie było ciemno od dymu.
Po chwili zaczęła się akcja gaśnicza domu, niestety na początku strasznie nieudolnie i źle zorganizowana. Dopiero po ok 30 min poleciał pierwszy strumień wody. Przyjaciele moich rodziców zorganizowali mi jakieś ciuchy, kapcie i ogromne podziękowania dla nich za całe wsparcie i wszelaką pomoc. Ja myślałem tylko o Elzie i o rodzicach, co z nimi będzie jak wrócą z urlopu...
Całą akcję ratowniczą pamiętam jak przez mgłę i tak na prawdę pierwszym wydarzeniem jakie utkwiło mi w pamięci, to właśnie przyniesienie mi ubrań i zaproszenie na gorącą herbatę, a kolejnym jakie pamiętam, to zaczepienie mnie przez Komendanta Straży Pożarnej, który powiedział mi, że cudem przeżyłem, że gdybym został w domu jeszcze chwilę, to bym się zaczadził i pewnie z czasem spłonął. Mówił coś jeszcze, ale nie pamiętam tego. Zapytałem go, co dzieje się z Elzą i wtedy dowiedziałem się, że mój ukochany psiak nie przeżył. Jakby mi ktoś nóż wbił w plecy. Zacząłem płakać, nie mogłem się opanować... Miałem gdzieś to, co działo się dookoła. Ten pies był członkiem rodziny uwielbianym przez wszystkich, to była moja szczekająca pupilka. Straty Elzy do dziś nie mogę przeboleć i dlatego postanowiłem uszczęśliwić innego psa, ale tym razem tylko mojego! Jeśli właściciele mieszkania, które wynajmuję się zgodzą na psa, to będę miał nowego przyjaciela lada dzień, jeśli nie, to dopiero za kilka tygodni.
Komendant Straży w pewnym momencie poprosił mnie o zabranie zwłok Elzy, ale ja nie byłem w stanie, nie potrafiłem, więc zrobił to kolega rodziców. Następnego dnia zakopał ją gdzieś blisko swojego domu. Jeszcze nie wiem gdzie, ale na pewno się dowiem!
Akcja gaśnicza zakończyła się ok 8.00, po czym nie do końca kontaktujący z otoczeniem poszedłem z komendantem na przekazanie mi domu i sporządzenie protokołu przekazania. To, co zastałem w środku przyprawiło mnie o dreszcze, bałem się dalej wchodzić, to mnie przeraziło i przerosło. Zwęglone rzeczy, smród spalenizny, wszędzie czarno, popiół, niedopałki...
Strażacy zwinęli cały sprzęt, podziękowałem im za wszystko i wróciłem do domu, a raczej do mocno nadpalonego domu. Nie mogłem się znowu opanować i wybuchłem płaczem, wyłem jak dziecko.
Czułem się jak na cmentarzu; z jednej strony poległa ukochana psina, która mnie ocaliła, a z drugiej strony ja dostałem drugą szansę życia. Niesamowita i niepojęta jest tajemnica życia i myśli się o niej dopiero wtedy, kiedy człowiek spogląda śmierci prosto w twarz i kiedy się jej wymyka.
Dziękuję Bogu, że dał mi drugą szansę, dziękuję wszystkim dobrym i życzliwym ludziom za wszelaką okazaną pomoc zarówno mi, jak i moim rodzicom.

środa, 17 września 2008

Tolerancja


Pierwszy post, a zatem postanowiłem, aby nawiązywał on do mojej krótkiej prezentacji. Jestem gejem, czyli członkiem mniejszości seksualnej w Polsce. Przez kilka lat walczyłem sam ze sobą, prowadząc wewnątrz walkę z wiatrakami (czytaj z własną naturą), która wypalała mnie niemiłosiernie, zużywając bezcenną energię, którą mógłbym spożytkować na przyjemniejsze i ciekawsze rzeczy. Kiedy w 2004 wygrałem pierwszą bitwę o siebie wszystko wydawało się z jednej strony prostsze, a z drugiej komplikowało całą sytuację. Po raz pierwszy odważyłem się wtedy spotkać z drugim facetem gejem (wtedy nam obu wydawało się, że jesteśmy bi). Niesamowite emocje, lęk przed spotkaniem spowodował, że na pierwsze spotkanie nie przyszedłem i wystawiłem chłopaka do wiatru. Na szczęście on okazał się bardziej dojrzałym ode mnie i mimo mojego nagannego zachowania zaproponował po raz drugi spotkanie, na które oczywiście się stawiłem. Do dziś nie zapomnę jak drżały mi nogi i czułem jakby były z waty, głos też był nienaturalny i paliłem jednego papierosa za drugim. Spotkanie trwało około dwóch godzin i było bardzo interesujące, zaś mój rozmówca okazał się świetnym człowiekiem i atrakcyjnym mężczyzną. Byliśmy razem przez półtorej roku i z kilku powodów rozstaliśmy się.
Ja po tym postanowiłem wyprowadzić się ze Szczecina do Krakowa, gdzie zacząłem życie od zera, nikogo nie znając, uciekając też od rodziców. Tego właśnie chciałem i tego potrzebowałem! Kraków okazał się być miastem, gdzie dojrzałem, sporo przeżyłem, poznałem kilka ciekawych, wartościowych i dziś już bliskich mi osób. W Krakowie właśnie pogodziłem się z tym, że jestem gejem, że nigdy nie będę ojcem i nie będę miał klasycznej rodziny, że nie będę mógł w naszym "cudownym" kraju żyć normalnie, bez obaw i lęków. Dojrzałem też do tego, by najbardziej zaufanym osobom powiedzieć kim jestem oczywiście z wielkim lękiem, że mnie odrzucą i będzie to koniec znajomości. Moje obawy okazały się zbyteczne, bo zostałem bardzo ciepło przyjęty i nasze relacje się jeszcze bardziej zacieśniły. Dodam, że jest to tylko kilka najbliższych mi osób! Powiedzia
łem też swojemu kuzynowi, który był homofobem i tu emocje sięgnęły zenitu... Na początku potraktował mnie z góry, dając mi do zrozumienia, że to zmienia charakter naszych dotychczasowych relacji, że on tego nie akceptuje i dla mnie nie ma wyjątków. Jednak następnego dnia chyba wszystko sobie przemyślał, albo coś w nim drgnęło. On nigdy dotąd nie znał żadnego geja, kierował się wyłącznie stereotypami i przekręconymi opowiadaniami moherów. Na dzień przed moją wyprowadzką z Krakowa kuzyn zaprosił mnie na pizzę, gdzie usłyszałem niesamowicie miłe dla mnie słowa - ja ciebie akceptuję! Po ich usłyszeniu zamarłem, język ugrzązł mi w gardle i nie mogłem z siebie wydobyć żadnego słowa.
Moja historia pokazuje jak trudno żyje się mniejszościom w Polsce, jak wiele nerwów, wysiłku, lęku, niepewności, bólu i rozterek się z tym wiąże. Tak się zastanawiam, czy gdyby nasze pieprzone mohery i wszyscy którzy są homof
obami mieli tego świadomość, to czy choć w niewielkim stopniu zmieniłoby to sytuację mniejszości, czy byłoby więcej tolerancji...?
Ja dziś już nie oglądam się za siebie, nie zastanawiam się, czy ktoś może się domyślać, czy mnie ocenia, krytykuje, czy potępia. Doszedłem do wniosku, że tak czy inaczej wygram, bo mam odwagę być sobą, być gejem w dobie nietolerancji i żyć w zgodzie z moją naturą. Nie afiszuję się ze swoją orientacją, nie wpuszczam osób trzecich do łózka, nie krzyczę całemu światu - jestem gejem.
Myślę, że do tolerancji jeszcze wrócę na tym blogu, bo jest to ważny dla mnie temat. Poza tym sam czasem się jej uczę.